sobota, 21 marca 2015

Hermann Hesse - Małe radości



Hermann Hesse - Małe radości


Przecenianie wartości minuty, pośpiech, jako najważniejsze przyczyny kształtowania naszego życia, są bez wątpienia najgroźniejszymi wrogami naszych radości. (...)

Ten pośpiech naszego dzisiejszego życia wpływa na nas negatywnie już od wczesnego dzieciństwa, wydaje się się to smutne, ale konieczne. Niestety zagarnął on  także nasze krótkie momenty wolnego czasu; nasza umiejętność rozkoszowania się tymi chwilami zmalała, nawet wtedy, gdy wypoczywamy, jesteśmy zdenerwowani i wyczerpani. “Jak najwięcej i jak najszybciej” jest naszym sloganem, czego skutkiem jest to, że odczuwamy coraz mniej przyjemności i radości. (…)

Tak samo jak inni nie znam uniwersalnego przepisu na przezwyciężenie tego złego stanu rzeczy. Chciałbym jednak przypomnieć starą, niestety całkiem niemodną metodę, którą możemy prywatnie zastosować: wyważona przyjemność jest podwójną przyjemnością. I nie przeoczcie także małych radości! (…)

Z przyzwyczajeniem do umiarkowania wewnętrznie powiązana jest umiejętność czerpania przyjemności z „małych radości”. Ta umiejętność jest wszystkim ludziom pierwotnie przyrodzona, objawia się ona w pewnej dozie pogodności, miłości i poezji. Te małe radości, podarowane zwłaszcza ubogim, są tak niepozorne i występują w takiej ilości, że przytępione zmysły ludzi pracy nie są w stanie ich już odczuwać. One nie wpadają w oko, nie są reklamowane, nic nie kosztują! (dziwnym sposobem także ubodzy nie wiedzą, że najpiękniejszymi radościami są te, które nic nie kosztują,) Wśród tych przyjemności na pierwszym miejscu stoją te, które otwierają nas na codzienny kontakt z naturą. Przede wszystkim nasze oczy, których nadużywamy, przeciążone oczy nowoczesnego człowieka, są, o ile tego zechcemy, środkiem do niewyczerpanych przyjemności.

Gdy rano podążam do pracy, pędzą wokół mnie całe rzesze pracowników, którzy ledwo co wyczołgali się z łóżek. Większość z nich idzie szybko i kieruje swój wzrok na chodnik lub na twarze i ubrania nadchodzących z naprzeciwka. Głowa do góry, kochani przyjaciele! Spróbujcie tego kiedyś – drzewo albo przynajmniej kawałek nieba można wszędzie zobaczyć. To niekoniecznie musi być od razu jasne niebo, w jakiś sposób da się zawsze odczuć promyk słońca. Przyzwyczajcie się do tego, by każdego ranka rzucić wzrokiem na niebo i nagle poczujecie wokół siebie powietrze, tchnienie porannej świeżości, na którą możecie sobie pozwolić między snem na pracą. Dostrzeżecie, że każdy dzień i każdy szczyt dachu ma swój własny wygląd, ma swoją własną iluminację. Zwróćcie na to uwagę, a będziecie mieli na cały dzień satysfakcję i odrobinę współżycia z naturą. Stopniowo i bez wysiłku wasze oczy staną się pośrednikami w przeżywaniu wielu małych podniet, w przeżywaniu natury, w spostrzeganiu komiczności naszego małego życia. Stąd do spojrzenia na świat artysty jest już krótka droga, najważniejszy jest początek, otworzenie oczu.

Kawałek nieba, mur ogrodu obwieszony zielonymi gałęziami, pilnie pracujący koń, piękny pies, grupa dzieci, urodziwa twarz kobiety – nie dajmy sobie tego zrabować! Kto zaczął inaczej patrzeć na świat, dojrzy na środku ulicy skarby, nie tracąc przy tym ani minuty. Takie patrzenie w żadnym wypadku nie męczy, wręcz przeciwnie, wzmacnia  i odświeża, nie tylko oko. Wszystkie rzeczy mają swoją jasną stronę, także te nieciekawe i brzydkie, wystarczy tylko chcieć je widzieć.

Naprzeciwko domu, w którym przez długi czas pracowałem, leżała szkoła żeńska. Klasa dziesięcioletnich dziewczyn miała po tej stronie swoje boisko. Starałem się pilnie pracować i cierpiałem z powodu hałasu bawiących się dzieci, ale o ile więcej radości i chęci życia przysparzało mi każde spojrzenie na to boisko, jest nie do opisania. Te kolorowa ubrania, te pełne życia, wesołe oczy, te energiczne ruchy zwiększały moją radość życia. Szkoła jazdy konnej czy podwórko dla kur prawdopodobnie równie dobrze by  mi służyły. Kto raz spostrzegł grę świateł na jednokolorowej powierzchni, np. na domowej ścianie, ten wie, ile przyjemności może nam sprawić narząd wzroku.

Zadowólmy się tymi przykładami. Niektórym czytelnikom z pewnością wpadły już do głowy inne małe radości, takie jak wąchanie jakiegoś szczególnie pięknego kwiatka lub owocu, słuchanie własnego lub obcego głosu, podsłuchiwanie rozmów dzieci. Także nucenie lub wygwizdywanie jakiejś melodii należą do tego, tak jak tysiące innych drobiazgów, z których w swoim życiu można upleść jasny łańcuch małych przyjemności.

Każdego dnia przeżyć tak wiele małych radości, jak to tylko możliwe, a większe, bardziej męczące przyjemności rozdzielić sobie na dni wolne i na dobre godziny. To jest to, co chciałbym doradzić każdemu, kto cierpi na brak czasu i zniechęcenie. Te małe radości są nam dane przede wszystkim dla odpoczynku, dla codziennego wybawienia i odciążenia.

Tłumaczenie z pobudek ideowych a nie merkantylnych popełnił Marcin Musiał (tylkoburaknieczyta.pl)
Tekst z książki  Hermann Hesse "Das Leben bestehen" , Frankfurt am Main, 2002. S.9-13

niedziela, 15 marca 2015

Wegańska skarbnica pomysłów




Nie jestem weganinem, nie znaczy to jednak, że nie jestem ciekawy, jak inni ludzie żyją i, co przecież jest jedną z kluczowych ludzkich czynności, jak jedzą. Jem mięso i produkty odzwierzęce, jednak od pewnego czasu szukam nie mięsnych innowacji, najprawdopodobniej ze względu na to, że w swoim życiu, a znacząca jego część przebiegała w „tradycyjnej śląskiej rodzinie” (rolady, rolady, rolady! :D), zjadłem już całe stada kur, świnek i krówek, w skrócie: przejadło mi się mięso i jego jedzenie wiąże się dla mnie z niejakim przymusem, w każdym razie z brakiem przyjemności.

Gdy chciałem dowiedzieć się czegoś o kuchni wegetariańskiej czy wegańskiej, to trafiałem na całe morze publikacji, zarówno papierowych, jak i internetowych. Jak nie utonąć, a trafić na coś wartościowego, gdy cała Polska gotuje, ogląda programy o gotowaniu, z równą pasją, jak kiedyś tańczyła i oglądała programy o tańcu.

Rzadko zaglądam na listy bestsellerów, świadomy jestem bowiem, że pozycje, które tam znajdę, raczej nie trafią w moje gusta. Wśród najlepiej sprzedających się książek w księgarni internetowej bonito.pl, oczywiście za potworkiem pt. „Zniszcz ten dziennik, odnalazłem książkę kucharską o ciekawym tytule "Jadłonomia".

Co stoi za sukcesem tej książki? Pasja! Pasja, dzięki której autorka, Marta Dymek, założyła bloga o zdrowym, roślinnym odżywianiu, który jest dzisiaj najpopularniejszą stroną tego typu w sieci i przy tym punktem odniesienia dla wszystkich tych, którzy szukają kulinarnych inspiracji w Internecie.
Teraz, po kilku latach funkcjonowania bloga, dostajemy do rąk wspaniałe wydawnictwo! Dużego formatu, wydane na dobrej jakości papierze, okraszone dziesiątkami pięknych zdjęć. Estetyka na najwyższym poziomie, treść również.

Książkę zaczyna wstęp autorki, w którym opisuje swoją historię życia weganki. Nie było łatwo, jak zresztą każdemu w Polsce, kto wyłamuje się z normy. Dalej mamy zestaw porad dla początkujących, dowiemy się, w co powinniśmy wyposażyć  naszą kuchnię, by móc w pełni wykorzystywać przepisy zamieszczone w książce. Bez obaw jednak! Nie musicie sprawdzać swojej zdolności kredytowej! Wystarczy jedna wizyta w sklepie AGD (poza utensyliami, które już pewnie macie w swojej kuchni, przyda się jeszcze blender) i zaopatrzenie się w podstawowe wegańskie produkty spożywcze, by móc zacząć swoją przygodę z recepturami Marty Dymek.

Co do samych przepisów... jest ich od groma! Podzielone zostały na działy, do każdego rodzaju warzyw znajdziemy po kilka, kilkanaście przepisów. Inspiracji jest zatem na wiele miesięcy gotowania!

„Jadłonomia” to książka kucharska, którą polecam z czystym sumieniem tym wszystkim, którzy poszukają nowego tchnienia swojej kuchni. Możecie gotować zdrowo i pysznie, korzystając przy tym ze składników, które dostępne są w każdym warzywniaku. Do garów zatem!

A tak ugotowałem ja (przepis zmodyfikowany przeze mnie, wegetariański, a nie wegański koniec końców):  


Makaron niegrzecznej dziewczyny 

Składniki:
-makaron (ja wybrałem taki z pełnego ziarna i był super)
-papryka marynowana (od sąsiadki moich rodziców, ma staruszka talent :))
-chili w formie płatków i proszku (lepiej kupić całe papryczki!)
-oliwki zielone
-oliwki czarne
-pomidory z puszki
-kapary
-czosnek
-pieprz czarny
-pietruszka (najlepiej świeża!)
-opcjonalnie ser do posypania













1. Oba typy oliwek pokroić w paski, paprykę i czosnek posiekać. Na patelni rozgrzać oliwę. Czosnek i chili dusić przez minutę.





 












2. Dodać oliwki i kapary, dusić przez 3 minuty. Następnie dodać pomidory, sól i pieprz i dusić na małym ogniu przez 15 minut. 





















3. Zagotować wodę na makaron, gotować go według porady na opakowaniu, ale najlepiej al dente. Po ugotowaniu wrzucić do sosu, dokładnie wymieszać, dodać obficie pieprzu i pietruszki. Ja dodałem także sera.







Całość była pyszna, ale bardzo ostra. Mi smakowało, moim koleżankom w pracy też (albo były kurtuazyjne :D), danie pewnie wkrótce ponownie wykonam :)



ZA TĘ NIEZWYKŁĄ KSIĄŻKĘ UPRZEJMIE DZIĘKUJĘ KSIĘGARNI INTERNETOWEJ BONITO.PL:
bonito.pl/?utm_source=blog&utm_medium=banner&utm_campaign=tylko_burak_nie_czyta