Środki
masowego przekazu mogłyby być wielkim sprzymierzeńcem w walce z
masowym nieczytelnictwem w Polsce. No właśnie, mogłyby, dlaczego
jednak nie oddziałują pozytywnie, o tym za chwilę. Ostatnie
badania poziomu czytelnictwa nie mogą napawać optymizmem, 59%
Polaków nie przeczytało w ciągu ostatniego żadnej książki, a
nawet żadnego tekstu dłuższego niż 3 strony. Z tymi wynikami
plasujemy się w ogonie Europy, wśród decydentów nie budzi to
jednak zaniepokojenia, wybraliśmy wszak model "płaskiego"
awansu do Europy, polegający na modernizacji infrastruktury.
Doskonałym
przykładem braku zainteresowania sprawami kultury jest właśnie
zakończona kampania prezydencka - tylko jeden kandydat poruszył tę
tematykę i wpisał ją do swojego programu, nie miało to jednak
szans na przebicie się do serwisów informacyjnych, bo, jak twierdzą
piarowcy, mogłoby to zaszkodzić wizerunkowi kandydata. Nie wszędzie
panuje jednak taka intelektualna mizeria, jak pisał ekspert ds.
marketingu politycznego Eryk Mistewicz, we Francji by znaleźć i
utrzymać się w obiegu politycznym, należy pisać i publikować
książki.
U nas wydano trzy książki kampanijne: wywiad rzeka Jana Skórzyńskiego z prezydentem Komorowskim, autobiografia Janusza Palikota "Wszystko jest możliwe" i inspirowaną przez Prawo i Sprawiedliwość antologię tekstów pod wielce wymownym tytułem "Wygaszanie Polski 1989", nie zdobyły one jednak większego rozgłosu, wszak nie książkami wygrywa się wybory.
Sam
jako bloger książkowy rozesłałem do wszystkich sztabów
wyborczych ankietę, na którą mieli odpowiedzieć kandydaci, a w
której pytałem m.in. o rolę książek w ich życiu i o to, czy
jako prezydent podpisaliby ustawę o jednolitej cenie książki. Nie
dostałem żadnej odpowiedzi, z drugiej strony nie sposób nie
zauważyć jednak, że politycy coraz śmielej współpracują ze
sferą social media. Wnioskować więc z tego mogę, że temat przeze
mnie zaproponowany okazał się marketingowo nieatrakcyjny, elektorat
inteligencki (W 2012 roku 34 proc. Polaków z wykształceniem wyższym
nie przeczytało ani jednej książki!) nie jest łakomym kąskiem,
może z tego względu, że wśród ludu panuje wrogość do (łże)elit
i w kandydaci w duchu populizmu postanowili nie narażać się masom.
Nie zobaczyliśmy
więc podczas tego kilkumiesięcznego politycznego wzmożenia
kandydata z książką (choć jeden z nich, już wyżej, celowo
enigmatycznie, wspomniany, ze swadą w studiu telewizyjnym opowiadał
o niedawno wydanej książce "Inna Rzeczpospolita jest możliwa"
Jana Sowy i nawet pokazał swoje biurko, na którym piętrzyli się
dumnie Lacan, Obirek, Hen, Habermas i Schopenhauer), bo też mało
widzi się książek w środkach masowego przekazu. Książki jakoś
nam się rozpłynęły w nawale alternatyw, można powiedzieć, że
stały się podstawką pod komputer i telewizor. Nie musi tak nadal
być, wymagałoby to jednak ponownego przewartościowania, co będzie
trudne, bo jak pisała Szymborska, "myślimy coraz krótszymi
zdaniami".
W
sukurs mogłaby i powinna przyjść telewizja publiczna. Dociera
przecież do najszerszego grona widzów, a statystyczny Polak ogląda
telewizję 4 godzinny dziennie, jest więc czas, by chociaż
spróbować ukształtować kulturalne postawy wśród rodaków.
Daremne to jednak nadzieje, nie potrzeba nawet głębszej analizy, by
zauważyć, że telewizja publiczna zrezygnowała ze swojej
misyjności, poddając się dyktatowi słupków oglądalności.
W
największych kanałach, TVP1 i TVP2, nie mówi się ani słowem o
książkach (nie licząc 30 sekund co tydzień w "Teleexpressie,
bądźmy jednak poważni), przez 15 lat nadawano "Telewizyjne
Wiadomości literackie", przesuwano je jednak na tak
niekorzystne godziny emisji, że aż w końcu wypadły poza ramówkę.
Dla
uspokojenia sumienia powołano do życia kanał TVP Kultura, który
ma permanentne problemy finansowe (najłatwiej tnie się po kulturze,
klerk nie zaprotestuje!), produkuje mało własnych programów i
zamienia się powoli w "Kino Polska bis". Trzeba jednak
oddać tej stacji, że emituje wartościowe programy o książkach.
Nie obywa się to niestety bez problemów, przez dziwnie prowadzoną
politykę stacji prawie co sezon dostajemy nowy produkt
(słowo-klucz!). Mieliśmy już "Fabrykę książek",
"Sztukę czytania" (moim zdaniem najciekawszy format, w
każdym odcinku pogłębiona rozmowa o 3 książkach, mądrze (może
za bardzo?) rozprawiali ze sobą poeta Wojciech Bonowicz,
doktor-krytyk Andrzej Franaszek i naukowczyni-krytyczka Anna Kałuża,
do tego opowieść jakiejś osobistości świata kultury o swojej
biblioteczce), a teraz mamy "Capuccino z książką",
program też ciekawy, zdarzyło mu się już jednak z niewiadomych
przyczyn wypaść z ramówki na prawie 4 miesiące.
W
znakomitym tomie rozmów "Książki i ludzie"
nieodżałowanej pamięci Barbara Łopieńska przepytytwała Andrzeja
Drawicza, znanym krytyka literackiego i eseistę, który w pewnym
momencie przyznał, że nie przepada z radiem i nie uznaje oglądania
telewizji, poza dziennikiem.
Zaskoczona dziennikarka dopytywała, jak to możliwe, skoro był w
przeszłości prezesem Radiokomitetu, na co ten odparł: “Tłumaczyłem
kolegom, że ich zadaniem jest robić programy tak złe, żeby ludzie
czytali książki”. Zabawne to słowa, warto, by sobie przemyśleli
je dzisiejsi decydenci w TVP.
Mało znaleźliśmy pociechy u nadawcy publicznego, może lepiej jest u
prywatnych, choć teoretycznie bez sensu byłoby sobie robić
większych nadziei, telewizje prywatne nastawione wszak są tylko
zysk. I słusznie, nie jest tu wiele lepiej. Na antenie Polsatu w
ciągu 23 lat istnienia tej stacji nie pojawiła się prawdopodobnie
ani jedna wzmianka o książce, kopiowane i produkowane są jednak
inne ciekawe programy, tak jak te pokazywane ostatnio intelektualnie
mocno wymagające zawody w skakaniu do wody.
Pozytywnym
zaskoczeniem jest dla mnie TVN, do którego poziomu też mam dużo
zastrzeżeń, oddać mu trzeba jednak jedno: od kilku lat, bez
żadnych nieuzasadnionych przerw i przerzucania po ramówce, emituje
program "Xięgarnia". Program ciekawy, urozmaicony, który
cieszy się stałą i najprawdopodobniej dosyć liczną widownią. Co
tydzień widzimy dwójkę sympatycznych prowadzących (co ważne: nie wymądrzających się i kierujących swój przekaz też do masowego
widza), pisarza mniej lub bardziej ciekawie opowiadającego o swojej
książce i videofelietony dobrze odnajdujących się w
rzeczywistości telewizyjnej autorów. Czy w dobie dyktatu czasu
antenowego i reklamodawców można połączyć przyjemną formę i
wartościową treść? TVN pokazuje, że można i za to mu brawa!
Gdy
dowiedziałem się, że powstaje nowy program o książkach
"Literatura na trzeźwo", to byłem bardzo kontent, co z
tego, że ogólnie z linią redakcyjną Telewizji Republika mi nie po
drodze, o książkach nigdy za wiele! Po obejrzeniu kilku odcinków
byłem jednak srodze zawiedziony... Tak jak TVP zarzucałem brak
misyjności, tak Republice zarzucić mogę jej nadmiar, "Literatura
na trzeźwo" jest programem topornym ideologicznie, do studia
zapraszany jest trzeci garnitur polskich pisarzy, a ich poglądy
muszą koniecznie odbiegać od znienawidzonego mainstreamu.
Potwierdzają więc redaktorowi prowadzącemu, jak bardzo złą
nagrodą jest Nagroda Nike i jak bardzo lewacka jest Alice Munro.
Czyli ogólnie trwa "wygaszanie polskiej literatury i
czytelnictwa", a przekaz ten dobrze wpisuje się w nurt
tworzenia kultury "drugoobiegowej", zawsze reakcyjnej i w
kontrze do tego, co czyta, ogląda i słucha tzw. leming.
Możemy
więc w telewizji obejrzeć programy o książkach dobre i złe,
możemy też ich nie uświadczyć, jak to w głównym paśmie TVP. A
jak jest ze stacjami radiowymi? I tu jest znacznie lepiej, co mogłoby
się wydawać dziwne - radio też musi przynosić zyski. Właściwie
w każdej z głównych radiostacji (poza Radiem Zet) emitowany jest
program o książkach. Jedynka - “Moje książki”, Dwójka -
“Strefa literatury”, TOK FM - “Poczytalni”, RMF Classic -
“Między słowami. Najwięcej słuchaczy ma Trójka i jej audycja
“Z najwyższej półki”, na co redaktor Michał Nogaś sobie
sumiennie zapracował, dzieląc się swoją pasją z tysiącami
odbiorców. W małym światku fanów literatury to
człowiek-instytucja, którego działalność pozwala przywrócić
nadzieję wątpiącym w szansę na poprawę stanu czytelnictwa, w tym
i mnie.
Nawet
mojemu ulubionemu Hermannowi Hesse zdarzało się mylić, w
opublikowanym w 1930 roku eseju "Magia książki"
twierdził, że film i radio nie stanowią zagrożenia dla książek
w ogólności, tylko dla książek "literacko bezwartościowych,
bogatych za to w sytuacje, obrazy, akcję i podniety emocjonalne".
Te wszystkie elementy miały być teraz wykorzystywane przez nowe
formy przekazu, a książki miały pozostać medium, które
transmituje wartości głębokie i nieulotne. Jak się jednak
okazało, literatura zechciała konkurować z obrazem i dźwiękiem,
co doprowadziło do prawdziwego zalewu rynku książkami o niższej
zawartości poznawczej niż dotychczas.
Media
w Polsce mogłyby odgrywać piękną rolę w ubogacaniu ludzi, przez
te ćwierćwiecze naszej wolności nie przemyśleliśmy jednak ich
zadania w życiu społecznym. Na dodatek nie za bardzo wiemy, jak
podchodzić do kultury, ostatnio coraz głośniejszy jest pogląd, że
"powinna wyżywić się sama". Ten styl myślenia może
doprowadzić Polskę do ruiny, co trafnie analizuje w swoim artykule
w "Tygodniku Powszechnym" Paweł Potoroczyn, dyrektor
Instytutu im. Adama Mickiewicza. Przypomina on, że istnieje ścisły
związek między wydatkami na kulturę, a np. liczbą osadzonych w
więzieniach. Kto inwestuje w kulturę, ten inwestuje w ludzi, a
przez to w ich ogólny dobrobyt i szczęście. Potoryczyn konkluduje:
"najwyższe nakłady na kulturę per capita w Unii Europejskiej
ma Dania. Nieco ponad 200 euro rocznie na obywatela. Statystyczna
unijna krowa jest subsydiowana kwotą 400 euro". Nie szczędźmy
więc pieniędzy na kulturę!
Wspomniany już Drawicz cytuje w swojej wypowiedzi urodzonego we Wrocławiu
pastora Dietricha Bonhoeffera: ”Idzie
w tym wszystkim o odnalezienie poczucia jakości, o ład na podstawie
jakości. Jakość jest najsilniejszym wrogiem wszelkiego rodzaju
umasowienia. Społecznie oznacza to wyrzeczenie się gonitwy za
pozycją, zerwanie z wszelkim kultem gwiazd i gwiazdorów,
nieuprzedzone spojrzenie ku górze i dołom, szczególnie gdy idzie o
dobór kręgu bliskich przyjaciół, radość życia prywatnego, jak
też i odwagę oddania się życiu publicznemu. Kulturowo poczucie
jakości oznacza, odejście od gazet i radia, a nawrót do książki.
Od pośpiechu do chwil spokoju i ciszy, od rozproszenia do skupienia,
od sensacji do namysłu, od ideału wirtuozerii do sztuki, od
snobizmu do skromności, od braku miary do poczucia miary. Ilości
tworzą przestrzeń wzajemnie kontrowersyjną, jakości wzajemnie się
uzupełniają”.
Słowa
zamordowanego przed 70 laty przez hitlerowców filozofa i teologa
brzmią, jakby były krytyczną analizą świata dzisiejszego. Odkąd
zaczęliśmy ulegać masowym gustom, zubożyliśmy znacząco sferę
publiczną. Im mniej w niej kultury, tym więcej natury, ludzkiej
natury – m. in. przemocy i chciwości, od których kultura na nas
odwracać w procesie humanizacji. Jesteśmy mniej świadomi, nie
potrafimy się dłużej skupić I coraz to trudniej przychodzi nam
zrozumienie przekazu o wyższym stopniu złożoności, dlatego
idziemy na łatwiznę, wybierając przekazy prostsze, niekiedy nawet
prostacko proste.
Jeszcze raz Hesse i jego
“Magia książki”: „Książki nie są po to, aby
niesamodzielnych ludzi czynić jeszcze bardziej niesamodzielnymi, a
tym bardziej, aby dostarczać ludziom niezdolnym do życia taniej,
zastępczej iluzji życia. Przeciwnie, książki mają tylko wtedy
wartość, kiedy wiodą ku życiu, kiedy służą i przydają się w
praktyce. Stracona jest każda godzina lektury, z której nie wypływa
dla czytelnika iskra siły, przeczucie odmłodzenia i tchnienie
świeżości”. Taki jest właśnie cel kultury, nie eskapizm, a
prowadzenie ku życiu, bardziej świadomemu w relacjach z bliźnimi,
jak i w sferze publicznej, gdzie jako ludzie myślący (a uprzednio
czytający) możemy stać się prawdziwymi obywatelami, a nie łatwymi
kąskami dla populistycznych polityków, którzy dla swoich za
prostych analiz znajdują za proste rozwiązania.
PS 1 Powtarzam więc:
PS 2. A tu zdjęcie biurka wspomnianego w tekście polityka, gdyby ktoś nie wierzył, że były w tej kampanii jakieś książki ;)
PS 1 Powtarzam więc:
PS 2. A tu zdjęcie biurka wspomnianego w tekście polityka, gdyby ktoś nie wierzył, że były w tej kampanii jakieś książki ;)