Ostatni mój kontakt z twórczością
Harukiego Murakamiego miał miejsce w 2008 roku, mam po nim miłe
wspomnienia, czytałem wówczas „Wszystkie boże dzieci tańczą”, książka ta
nie wryła mi się jednak zbyt mocno w pamięć, ani nie zrobiła tak
pozytywnego wrażenia, by sięgać po inne pozycje tego autora, już wówczas
ochoczo tłumaczonego na język polski.
Wydanie książki Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa
poprzedzała spora kampania reklamowa (zwieńczona sprzedażą książki z
automatów ustawionych na największych polskich dworcach kolejowych),
warszawskie wydawnictwo Muza zapłaciło największą w historii opłatę
licencyjna .
Co roku, podczas noblowskiej gorączki,
nazwisko Japończyka pojawia się wysoko w typowaniach. Ale czy taka
nagroda nie byłaby zbyt wielką nobilitacją dla literatury popularnej? A
może to coś więcej niż czytadło?
Książka wciąga, choć już
na pierwszy rzut oka można poznać, że nie jest to literatura
wymagająca, język jest prosty, pozbawiony erudycyjnych wstawek, czasami
autor próbuje go poetyzować, jednak od razu uderza to pewną
sztucznością.
Wciąga fabuła. Historia
tytułowego Tsukuru Tazakiego z pozoru nie ma w sobie nic szczególnego:
ot, pewien mężczyzna żyje w Tokio, z tyłu głowy ma jednak ciągle
przeszłość, która nie pozwala mu budować zdrowych relacji z ludźmi.
Ongiś odrzucony został przez paczkę przyjaciół, nie dociekał jednak
przyczyn tego rozstania.
Czy można żyć dobrze, gdy nie wie się za dużo o swoim życiu?
Murakami pokazuje, że nie. Jego najnowsza książka zachęca do
przepracowania swojej własnej przeszłości, przez co jesteśmy w stanie
lepiej dookreślić siebie, pokolorować siebie, uciekając od szarości
samoniewiedzy.
Tak więc Murakami broni się
w moich oczach, proponując książkę przyjemną w czytaniu, ale w treści
wcale nie aż tak lekką, pozostawiającą po lekturze niedosyt i
skłaniająca do do-myślenia sobie niewyjaśnionych sytuacji i przewidzenia
dalszego ciągu zdarzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz