Rzadko
kiedy czytam nowości książkowe z literatury polskiej, szczególnie
gdy nie pochodzą spod pióra pisarzy ze współczesnego kanonu. Tym
razem zrobiłem jednak wyjątek, bo o poprzedniej książce Grażyny
Jagielskiej "Miłość z kamienia" naczytałem się wiele
dobrego.
W
najnowszym swoim dziele "Anioły jedzą trzy razy dziennie"
Jagielska pokazuje nam świat, którego na co dzień nie widzimy i
zobaczyć nie możemy, bo jest jakby za grubą szybą. A
paradoksalnie możemy tam trafić, nikt nigdy nie może wykluczyć
tego, że kiedyś jego zdrowie psychiczne może pogorszyć się na
tyle, że będzie musiał zostać hospitalizowany.
Akcja
tej powieści rozgrywa się bowiem w Klinice Psychiatrii i Stresu
Bojowego, jest oparta mocno na faktach, ale oczywiście dla dobra
bohaterów autorka zakamuflowała ich personalia. To, że mamy do
czynienia z "samym życiem" jest mocą napędową tej
książki.
Trafić
do psychiatryka można z różnych przyczyn, w książce mamy
przedstawioną galerię postaci z różnych sfer społecznych,
chociażby samą autorkę (przez lata żyła w strachu o życie
swojego męża, korespondenta wojennego Wojciecha Jagielskiego); nie
ona jest w książce najważniejsza, bo usuwa się tak jakby na bok,
by ukazać nam problemy innych. Oczywiście najwięcej jest weteranów
wojennych, najwięcej jest opisów ich przeżyć, są one najbardziej
drastyczne i nawet zagorzałego militarystę mogą przekonać do
tego, że wojna jest zupełnie bezsensowna, a to, co po niej
pozostaje, to psychiczne (i nie tylko takie) spustoszenie: "Jaka
szkoda, że nie można wyłączyć umysłu, kiedy człowiek przestaje
sobie z czymś radzić, powinien mieć taką zdolność. Likwidacji
obrazów, jakie się w nim zalęgły, jak wirusa w laptopie."*
Dla przeciętnego czytelnika, któremu raczej nie grożą misje
wojskowe, ciekawsze mogą być postaci cywilne, które też mają
swoje traumy, niekoniecznie mniejsze niż żołnierze. Nie będę
bardziej szczegółowo opisywał tego wątku, by czytelnik sam mógł
się zastanowić nad tym, co niewłaściwego zrobili cywilni
bohaterowie, że wpadli w sidła zaburzeń psychicznych. Oddam tylko
na chwilę głos autorce, która w wywiadzie dla tygodnika POLITYKA
mówi:
"Wszystkich nas - i żołnierzy, i cywilów -
charakteryzował zanik tożsamości. Może to dziwnie zabrzmi, ale to
w dzisiejszym świecie zrozumiałe. Bieg wydarzeń przekracza ludzkie
zdolności adaptacyjne. Całe zawody, miejsca pracy nikną z dnia na
dzień, nasze z trudem zdobyte wykształcenie nagle z atutu
przekształca się w obciążenie. Tożsamość jako coś, co
budujemy przez całe życie, raczej nam przeszkadza, niż pomaga. W
jaki sposób mamy zbudować nasz krąg bezpieczeństwa, skoro każda
umowa, nawet umowa z partnerem na wspólne życie, może zostać
wypowiedziana? Więc staramy się żyć z dnia na dzień. Mamy być
ruchliwi, kształtować w sobie umiejętność zmiany. Musimy mieć
zdolność nieustannego pozbywania się tożsamości i zmiany jej na
inną, taką, jaką podsuwają nam nowe okoliczności. Bo tak nam
dyktuje rozsądek i chęć przetrwania. Instynkt. Tyle że w ten
sposób pozbywamy się tożsamości. Człowiek nie może żyć bez
tożsamości. Gdy nie ma odpowiedzi na pytanie, kim jest, to jest
nikim".**
Wypada zaufać autorce, kiedy chodzi o interpretację
utworu, temat utraty tożsamości, przehandlowania jej na źle pojętą
mobilność jest szalenie ciekawy.
"Anioły
jedzą trzy razy dziennie" to książka godna polecenia. Kto
spodziewa się literackiej finezji (objawiającej się np. w języku),
ten może być nie do końca zadowolony. Kto chce mocnej literatury,
mówiącej o błędach, jakie możemy popełnić w życiu, będzie
ukontentowany.
*Jagielska
Grażyna, Anioły jedzą trzy razy dziennie, Kraków, Znak, 2014,
s.163
**POLITYKA
3/2013 s.60